wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 2: Złota rybka.


Moje Słoneczka!
Przybywam do Was z nową notką! Notką dość długą, dlatego nie będę Was przynudzać na wstępie. Mam nadzieję, że w tym całym świątecznym rozgardiaszu znajdziecie kilka minut, żeby przeczytać ten odcinek. Za to Wam bardzo, bardzo, bardzo dziękuję!
P.S.: Od razu ostrzegam: w tym rozdziale jest „słodko”, także czytacie na własną odpowiedzialność, a ponadto notka jest nieco pogmatwana, więc nie wiem, czy się połapiecie, o co chodzi. <33


“Miłość jest jak tama. Jeśli pozwolisz, aby przez szczelinę sączyła się strużka wody, to w końcu rozsadza ona mury i nadchodzi taka chwila, w której nie zdołasz opanować żywiołu. A kiedy mury runą, miłość zawładnie wszystkim. I nie ma wtedy sensu zastanawiać się, co jest możliwe, a co nie, i czy zdołamy zatrzymać przy sobie ukochaną osobę. Kochać - to utracić panowanie nad sobą”.
Paulo Coelho „Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam”

Rozdział 2: Złota rybka.
Na sam jego widok uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Uwielbiałam tę jego minę, wyrażającą irytację i zdającą się mówić: „Tak okropna pogoda - tylko w Polsce”. Faktycznie, warunki na zewnątrz nie sprzyjały, bo mimo iż mieliśmy już połowę grudnia, gdzie by nie sięgnąć okiem, nie było ani jednego płatka białego puchu, a jedynie wielkie kałuże, z których woda rozpryskiwała pod nogami przechodniów. Dla mnie było to czymś zupełnie naturalnym, że pogoda zmieniała się bardzo często i bardzo znacząco. W sumie, to nawet zabawne, że jednego dnia po ulicach chodzą ludzie opatuleni jak śniegowe bałwanki, a już następnego zimowe kurtki zamienione zostają na kolorowe płaszcze przeciwdeszczowe oraz parasolki, wyginające się od silnych podmuchów wiatru. Najwyraźniej nie każdy lubi takie anomalia pogodowe, czemu jednak nie należy się dziwić - w takich warunkach łatwiej o przeziębienie. Również Alek stał się ofiarą polskiego klimatu i od kilku dni zmagał się z katarem oraz przeraźliwym kaszlem. Było mi go bardzo szkoda, namawiałam go, żeby po treningu od razu wrócił do domu, by nie szafował tak łatwo swoim zdrowiem, bo zwykła grypa może przerodzić się w zapalenie płuc czy inne okropności, ale on bardzo nalegał na spotkanie. Od jakiegoś czasu zachowywał się co najmniej dziwnie, czego najlepszym wyrazem była ta znacząca nieustępliwość wbrew zdrowemu rozsądkowi. Widziałam jak każdego dnia gasł, stawał się jakby smutniejszy i sprawiał wrażenie borykającego się z jakimś problemem. Nie miałam bladego pojęcia jak się zachować, co powiedzieć, żeby go nie urazić, a pomóc mu. Kiedy więc tak bardzo prosił mnie, żebyśmy się spotkali, nie miałam serca mu odmówić. Po cichu liczyłam też na to, że wreszcie dowiem się czegoś, co pomoże mi zrozumieć zmianę jego zachowania.
Ściągnął z siebie jasnobrązową kurtkę, a następnie czapkę i wcisnął ją do rękawa. Odwiesił je na drewniany wieszak, po czym ruszył w moją stronę. Po drodze starał się poprawić swoje włosy, które jakkolwiek piękne i urocze, pod naciskiem czapki, sprawiały wrażenie zaatakowanych przez niesforne gnomy, niszczące grzebienie. Jednak nawet takie zabiegi nie na wiele się dzisiaj zdały. Jego oczy były podkrążone, biło od nich zmęczenie i jakiś rodzaj bólu, usta suche i spierzchnięte, a nos czerwony od wycierania go chusteczką.
Usiadł na przeciwko mnie, ale tym razem nie pocałował mnie w policzek na powitanie, jak to miał w zwyczaju. Przypisałam to na kark owego przeziębienia i troski o to, bym się nie zaraziła. Jedyne, na co mogłam tego dnia liczyć, to delikatny, ale szczery uśmiech.
- Przepraszam za spóźnienie - zaczął - ale...
- Nie ma problemu, naprawdę - przerwałam mu, kładąc swoją dłoń na jego leżącej na mięciutkiej serwecie ręce i odwzajemniając jego uśmiech.
- Dziękuję, że przyszłaś - powiedział bardzo oficjalnie, jakby nie zważając na moje poprzednie słowa, a przede wszystkim na gesty.
- Tak bardzo nalegałeś - wyszeptałam, zsuwając swoją dłoń z jego dużych i zmarzniętych dłoni, i opuszczając ją na kolana.
- Bo to bardzo ważne - odparł.
- Co jest ważne, Alek? - zapytałam znacznie bardziej zdecydowanym głosem, czując się niepewnie w sytuacji, w jakiej się znalazłam. Nie chciałam być dla niego nieuprzejma, ale przez ostatnie dni coraz bardziej działał mi na nerwy. Był, ale jakby nieobecny; mówił coś, ale jakby sam nie wiedział, co; chciał się spotkać, ale sprawiał wrażenie kompletnie niezainteresowanego rozmową; a wreszcie silił się na górnolotne wyznania, które najwyraźniej sprawiały mu trudność. Bałam się, choć sama nie wiedziałam, czego.
- To, co muszę... To, co chcę Ci powiedzieć - poprawił się.
- Więc powiedz.
- Nie wiem, jak mam to zrobić - powiedział ściszonym głosem, a ja wyczułam w nim zwyczajny strach.
- Alek, zaczynam się bać. O co chodzi? - w tej chwili spodziewałam się najgorszego. A najgorszym było dla mnie to, że On - książę z bajki, rycerz na białym koniu, chodzący ideał - mógłby mnie odrzucić, powiedzieć: „To koniec”.
- Pamiętasz, jak długo musiałem czekać na to, żebyś zdecydowała się ze mną spotykać? - zapytał, po raz kolejny ignorując moje słowa.
Kiwnęłam twierdząco głową.
- Myślałem, że przekonanie cię do siebie będzie najtrudniejszą rzeczą pod słońcem, że jeśli to mi się uda, to już wszystko będzie łatwe i do zrealizowania. Nie przewidziałem jednak jednego...
- Że będziesz chciał się ze mną rozstać? - przerwałam mu, pozwalając mu uniknąć wypowiedzenia na głos tego, o czym pomyślał.
- Nie! Broń Boże! - niemal krzyknął, tak, że siedzący przy sąsiednich stolikach w „Magicznym zakątku” ludzie, spojrzeli wymownie w naszą stronę.
Nie odpowiedziałam. Z każdą chwilą traciłam jakąkolwiek orientację w sytuacji i po woli przestawałam już nawet starać się ją zrozumieć.
- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza na świecie - zaczął ponownie po chwili milczenia. Nie wiem, czy zadawał mi pytanie, czy może stwierdzał fakt, ale znowu poczułam się zdezorientowana, bo nie rozumiałam, dlaczego akurat w tym momencie silił się na takie górnolotne sformułowania.
- Alek, powiedz mi proszę, co jest grane albo skończmy już te rozmowę - postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce - Nie wiem, gdzie się podział ten chłopak, który był szczery i otwarty do bólu, zawsze uśmiechnięty i odważny. W każdym razie, kiedy go spotkasz, to powiedz, że bardzo za nim tęsknię.
- Przecież to ciągle jedna i ta sama osoba - zaprotestował, unosząc swe ociężałe powieki.
- Doprawdy? Bo ja przypominam sobie zupełnie innego człowieka. Takiego, który się nie poddawał, nie marudził, nie rozczulał nad sobą, a walczył o swoje. Pamiętasz jeszcze, jak się zachowywałeś, kiedy się poznaliśmy? Nie obchodziło cię to, że nie miałam najmniejszej ochoty z tobą rozmawiać, napraszałeś się i bez ogródek mówiłeś, czego ode mnie chcesz. A teraz? Co się takiego stało? Czy nie możesz powiedzieć mi wszystkiego wprost, tylko robisz jakieś szczeniackie podchody? - wyrzuciłam z siebie całą litanię nieprzyjemnych pytań, chcąc trochę wstrząsnąć Serbem.
W tym momencie poczułam, że łzy cisną mi się do oczu. Liczyłam na kilka miłych chwil w towarzystwie człowieka, którego darzyłam naprawdę szczerym uczuciem, a tymczasem on psuje kolejny wieczór.
- Haniu - wyszeptał - Dlaczego płaczesz? - zapytał, ale widząc, że nie odpowiadam, a coraz gęstsze krople słonych łez spływają po moich policzkach, wstał z miejsca, usiadł obok mnie i objął mnie swoim silnym ramieniem - Hej, głuptasie, nie płacz, proszę - wysilił się na uśmiech - Ja też chcę widzieć swoją dawną Hankę.
- Tę która zadzierała nosa, była wredna i arogancka? - poczułam się nieco lepiej.
- Myślałem, że będziesz chciała zapomnieć o tym swoim obliczu - powiedział, starając się zachować powagę, ale wyraźnie mu to nie wychodziło. Widocznie chcąc jakoś zapobiec moim łzom, znacznie się rozluźnił.
- Jakie to było znowu oblicze? Co najwyżej maska, chroniąca mnie przed pewnym Szatynem o niezwykle uroczo kręconych włosach, koralowych ustach i czekoladowych oczach - rzuciłam, uśmiechając się już zupełnie szczerze.
- Jednego do dzisiaj nie rozumiem: dlaczego w ogóle chciałaś mnie unikać, skoro jestem takim ideałem? - zapytał zuchwale.
- Alek, przecież wiesz.
- Wiem, że nie chciałaś mnie znać, bo jestem Serbem. Wiem, że moja ojczyzna nie kojarzy ci się najlepiej, ale przecież nie od samego początku wiedziałaś, skąd pochodzę. Więc skąd ta niechęć do mnie od pierwszego momentu?
- To się nazywa: kobieca intuicja - odpowiedziałam głosem małego odkrywcy.
- Jasne, jasne. Żadna kobieca intuicja  tylko czytanie z kart i generalnie wróżbiarstwo - dodał opryskliwie. Jego humor wyraźnie się poprawił.
- Pewnie, nazwij mnie jeszcze Babą Jagą, oczywiście z długą miotłą.
- Baba Jaga bez tego jakże ważnego sprzętu latającego to byłaby żenada, naprawdę. Twoje kumpele z ciemnego lasu by cię wyśmiały, a kolejny sabat czarownic przecież już niedługo.
- Przed chwilą miałam wrażenie, że urwałeś się z jakiegoś łzawego melodramatu, a tymczasem proszę, chyba jednak jesteś z bajki - powiedziałam, wycierając ostatnią łezkę, spływającą po mojej bladej skórze.
- A pamiętasz, jak spotkaliśmy się na lodowisku i za wszelką cenę chciałaś mi udowodnić, że potrafisz jeździć na łyżwach, choć miałaś je pierwszy raz na nogach?  - Alek wrócił pamięcią do minionych dni.
- Niestety, pamiętam.
To był początek listopada. W Bełchatowie właśnie rozpoczął się sezon na łyżwy. Niemal wszyscy w tym czasie wybierali się na lodowisko, żeby trochę poszaleć na białej tafli. Sama nigdy bym się nie odważyła na szusowanie po lodowisku, gdyby nie Emilka, która zawsze potrafiła mnie namówić do rzeczy, o które bym się nigdy nie podejrzewała, a potem oczywiście z niewiadomych przyczyn nie mogła się pojawić w umówionym miejscu i to ja wychodziłam na skończoną wariatkę. Tego dnia było dokładnie tak samo. Tyle tylko, że przyczyny zniknięcia Emilki były wiadome i maczał w tym palce Alek.
Czekałam właśnie na Emilkę w hallu, gdzie znajdował się punkt wydawania łyżew. Starałam się udawać, że wcale nie czekam na nikogo, kto by się spóźniał przeszło pół godziny, ale że przyszłam znacznie wcześniej ot tak, po prostu. Próbowałam robić dobrą minę do złej gry, ale najwyraźniej mi to nie wychodziło, bo stojący za ladą młody, niewysoki mężczyzna w prostych, czarnych włosach na głowie, ubrany w niebieską bluzę, uśmiechał się ironicznie pod nosem, zerkając co chwilę w moją stronę.
Upokorzona w ten może nie zbyt wyrazisty, ale bolesny sposób, postanowiłam ulotnić się stamtąd jak najszybciej i oczywiście śmiertelnie obrazić się na Emilkę. Naciągnęłam szalik niemal pod sam nos, wsunęłam dłonie do kieszeni i wolnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia, gdy po chwili usłyszałam męski głos za plecami:
- Hej. Dokąd idziesz? - zapytał chłopak.
- Ooo... Alek - wycedziłam przez zęby, widząc Szatyna, który od kilkunastu dni bardzo mi się naprzykrzał. Denerwował mnie i działał mi na nerwy, jak mało kto. W dodatku, kiedy dowiedziałam się, że jest Serbem, nie tylko miałam ochotę go zabić wzrokiem, ale jednocześnie spoliczkować przy każdej możliwej okazji.
- No więc, gdzie idziesz? - Aleksandar drążył dalej.
- Przed siebie - odpowiedziałam nieco ironicznie.
- A więc czy mogę przyłączyć się do tej wędrówki przed siebie? - zapytał, mimo tego, że ja naprawdę chciałam się go pozbyć.
- Przepraszam, ale raczej nie mam na to ochoty.
- Chyba nie jesteś dziś w najlepszym humorze?
- Wydaje ci się - odburknęłam dość niegrzecznie.
- A czy na potwierdzenie tych słów, mogę liczyć na śliczny i szczery uśmiech? - zapytał zawadiacko, czym po raz kolejny mnie zirytował. Uśmiechnęłam się jednak bardzo niepewnie, licząc na to, że może w ten sposób się go pozbędę.
Nie zadziałało.
- O, tak jest znacznie lepiej - powiedział, kompletnie nie wyczuwając moich intencji - Spieszysz się gdzieś?
- Tak, bardzo. W zasadzie, to jestem już spóźniona - skłamałam, stwierdzając z przerażeniem, że ostatnimi czasy coraz łatwiej przychodzi mi rozmijanie się z prawdą.
- Doprawdy? A ja myślałem, że przyszłaś tu pojeździć na łyżwach - odparł, jakby wreszcie zrozumiał, że nie mam ochoty na pogawędki. Byłam zła przede wszystkim na Emilkę za to, że w ogóle powiedziała mu, gdzie jestem, że wystawiła mnie do wiatru i pozwoliła na to, żebym się z nim spotkała, mimo iż doskonale wiedziała, że od dłuższego czasu, działał mi na nerwy. Był Serbem i to mi wystarczyło, żeby go nienawidzić. Bo to, że Emilka maczała w tym swoje paluchy, nie ulegało wątpliwości. Doskonale znałam jej przekonanie o własnej umiejętności uszczęśliwiania ludzi, choćby na siłę.
Alek również był wytrwały i widząc, że ja nie mam najmniejszego zamiaru odpowiadać na jego pytania, sam ciągnął rozmowę:
- No chyba, że ty po prostu nie potrafisz jeździć na łyżwach - rzucił z triumfalnym uśmiechem.
Na te słowa odezwała się we mnie moja urażona duma i ambicja. Że niby ja nie potrafię jeździć?! I jeszcze ktoś taki, jak on będzie się z tego powodu ze mnie nabijał?! O, nie! - pomyślałam.
Swoją drogą, to bardzo interesujące, co może z człowiekiem zrobić honor?
- Chyba żartujesz?! - niemal krzyknęłam, chcąc dać mu do zrozumienia, że się myli, choć w rzeczywistości tak przecież nie było.
- Więc zakładaj łyżwy i idziemy - odparł przeraźliwie pewny siebie.
- Nie rozumiem - rzuciłam.
- Ale czego? Skoro potrafisz jeździć na łyżwach, to chyba nie ma dla ciebie żadnego problemu, żebyśmy chwilę razem poszusowali po lodowisku, co?
- Nie będę robić czegoś, bo ty tak chcesz - odpowiedziałam opryskliwie.
- A więc miałem rację...
- Z czym?
- Że nie potrafisz jeździć i boisz się, że się ośmieszysz przede mną - jego pewność siebie nie miała granic. Wkurzało mnie to bardzo.
- Denerwujesz mnie, wiesz?
- Wiem.
- Jesteś bezczelny!
- Troszeczkę.
- Wiesz, że w taki sposób się nie zdobywa dziewczyn?
- Jak to nie? Przecież na ciebie to działa.
- Ani trochę! - wrzasnęłam, poirytowana jego zachowaniem.
- Myślę jednak, że trochę działa. W końcu tak bardzo się spieszyłaś, a tymczasem ciągle stoisz tu i rozmawiasz ze mną - w jego głosie czułam dozę samouwielbienia.
To prawda, podobał mi się. Może nie był jakoś szalenie przystojny, ale miał w sobie coś wyjątkowego. Cały czas był uśmiechnięty, ciągle miał tyle do powiedzenia, wywoływał we mnie skrajne emocje. I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden mały szkopuł - był Serbem. Nie znałam go, więc pewnie nie powinnam go oceniać, ale to chyba nic dziwnego, że na słowo Serbia, dostawałam białej gorączki i nóż otwierał mi się w kieszeni. To tam zginął mój ojciec, więc to chyba normalne, że podchodziłam z rezerwą do tego miejsca.
Tymczasem los bardzo boleśnie ze mnie zadrwił.
Przede wszystkim dała o sobie znać moja słabość i brak asertywności.
Sama nie wiem, jakim cudem dałam się namówić na wejście na lodowisko. Dzisiaj już tego nie żałuję, ale wtedy wiedziałam, że źle robię.
Wybraliśmy dwie pary łyżew, a następnie ruszyliśmy w stronę szatni. Pamiętam doskonale, jak Szatyn przepuścił mnie w drzwiach - mały gest, ale bardzo szarmancki. Na miejscu zostawiliśmy w czerwonych, metalowych szafkach kurtki, czapki i zmieniliśmy buty na łyżwy, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Widziałam  że chłopak spogląda na mnie co jakiś czas, co mnie bardzo peszyło, ale starałam się zachować minę osoby pewnej siebie i ignorującej otoczenie. W praktyce jednak bałam się okropnie tego, co się za chwilę stanie i pragnęłam jak najszybciej stamtąd uciec. Niestety, warunków do tego nie było żadnych...
- To chyba naprawdę nie był dobry pomysł - stwierdziłam, kiedy znaleźliśmy się przy bandzie, oddzielającej lodowisko od zwykłej podłogi pokrytej szarą wykładziną oraz boiska do curlingu - Miałeś rację, nie potrafię jeździć na łyżwach i sama nie wiem, czemu się na to zgodziłam.
- Zgodziłaś się, bo nie miałaś serca mi odmówić - odpowiedział w swoim stylu, czyli bardzo zuchwale i jednocześnie uroczo - I naprawdę się cieszę, że dałaś się na to namówić, bo to nic strasznego - jego zachowanie bardzo się zmieniło, wyczułam zwykłą ludzką uprzejmość.
- Spójrz, jak ci wszyscy ludzie jeżdżą - powiedziałam, wskazując dłonią poruszające się po lodzie osoby. Było ich tu naprawdę sporo, zaczynając od siedmiolatków, stawiających pierwsze kroki na lodowisku, przez nastolatków, a na dorosłych kończąc. Wszyscy bawili się świetnie i nie zrażali się licznymi upadkami. W powietrzu unosiły się mroźne i rześkie mieszanki tlenu, azotu i innych pierwiastków, którym wtórowały odgłosy piosenki zespołu Tokio Hotel - Through the Monsoon, nadające dodatkowej magii temu miejscu - Chcesz, żebym się ośmieszyła? - zapytałam z udawaną złością.
- Nie martw się, nie wygłupisz się, bo masz najlepszego nauczyciela w mieście, więc korzystaj, póki lekcje są darmowe - zażartował, a następnie otworzył bramkę i wszedł na lodowisko - Daj rękę - powiedział, wyciągając swoją prawą dłoń w moją stronę.
- Na co ja się w ogóle zgodziłam? - zapytałam samą siebie, kiwając jednocześnie głową, jakby chcąc skarcić się za takie zachowanie. Ale nie miałam wyjścia, Alek był nieugięty - Robię to na twoją odpowiedzialność - ostrzegłam i podałam dłoń Szatynowi. Po raz pierwszy pomyślałam, że może to być naprawdę miły wieczór.
- Zaryzykuję - odpowiedział z dozą ironii w głosie, po czym zatrzasnął za mną furtkę, a ja niepewnie postawiłam nogę na lodzi i położyłam prawą dłoń na bandzie.
- Pamiętaj, nie idziesz, tylko suniesz. Nie możesz podnosić nóg do góry, tylko delikatnie się na nich odpychać - instruował - Musisz też zgiąć nogi w kolanach i pochyli tułów do przodu - dawał kolejne rady, gdy przesuwaliśmy się powoli do przodu.
- Tak. I co jeszcze? - zapytałam z wyczuwalnym sarkazmem - Emilka przekonywała mnie, że jazda na łyżwach to czysta przyjemność - próbowałam udawać złośliwą - A jak na razie, to zdążyłam jedynie zmarznąć do szpiku kości - skarżyłam się.
- To może pójdę po twój płaszcz? - zapytał z troską, kiedy wreszcie zrozumiał, że może faktycznie nie powinien tak mnie namawiać na te całe nieszczęsne łyżwy.
- I zostawisz mnie tu samą? Nie, dziękuję - odpowiedziałam, choć czułam się naprawdę zmarznięta. Miałam wprawdzie na sobie grubą, ocieplaną, żółtą bluzę z wymalowanymi na kieszeniach i kapturze szarymi rysunkami, na dłoniach fioletowe, skórzane rękawiczki, a na szyi wełniany szalik, który był naprawdę ciepły, ale mimo wszystko czułam ciarki na plecach z powodu zimna, panującego w hali. Moje blade zazwyczaj policzki w kolorze białej czekolady albo śnieżnobiałego mleka w tej właśnie chwili nabrały rumieńców. Na różowolicą twarz, na której widniały dołki w policzkach, opadały włosy, które kręciły się na końcach.
- Więc co robimy? - zapytał Alek, spoglądając na mnie.
- No jak to, co? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie z pewnym zdziwieniem w głosie - Nie sądziłeś chyba, że się teraz poddam? - spytałam, unosząc do góry lewą brew w geście triumfu, uśmiechając się jednocześnie do chłopaka.
Kiedy pojawiliśmy się na lodowisku, dochodziła godzina 18. Teraz elektroniczny zegar, wiszący nad drzwiami wejściowymi, wskazywał 20:06. Dwie godziny nie poszły jednak na marne, bo naprawdę poruszałam się po lodzie już całkiem swobodnie. Zaliczyłam wprawdzie kilka bolesnych upadków, ale mimo wszystko z każdą minutą byłam wdzięczna Alkowi za to, że pokusił się o małą prowokację, żeby mnie tu zatrzymać. Co więcej, miejsce to stawało się niemal magiczne. Bowiem, przy całej mojej nieprzychylności do Szatyna, mogłam tu zapomnieć o wszystkim, co zajmowało moje myśli w szarej i smutnej rzeczywistości. Alek jednak zachowywał się teraz zupełnie inaczej tak, jakby jeszcze przed kilkoma minutami był zupełnie innym człowiekiem.
- Haniu, ja muszę sobie zrobić chwilę przerwy - powiedział, zatrzymując się przy bandzie - Te wojarze strasznie mnie zmęczyły - oznajmił z udawanym uśmiechem.
- Ok, jak wolisz - odparłam - Ale ja jadę dalej - wprawdzie określenie jadę w moim przypadku było sporym nadużyciem, ale mimo wszystko nie zrażałam się i trzymając się mocno barierki, ruszyłam przed siebie.
Kiedy wróciłam po kilku minutach, widziałam, że Szatynowi w ogóle nie przeszło - nadal wydawał się smutny.
Humorzasty facet, pomyślałam, tragedia.
- Alek, coś się stało? - mimo wszystko postanowiłam darować sobie teraz uszczypliwości.  Z niewidzialnego radia dobiegały dźwięki piosenki Adele "Set fire to the rain", które sprawiały, że miejsce to faktycznie było magiczne - Mam wrażenie, że od kilku minut jesteś jakiś smutny. Mogę ci jakoś pomóc?
- Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby dziewczyna, która mi się podoba, zauważyła mnie? - odpowiedział pytaniem na pytanie, wpatrując się w jakiś martwy punkt za szybą drzwi, znajdujących kilka metrów od bandy.
- To zależy, jaka dziewczyna. Każda jest przecież inna i nie ma jakiegoś jednego schematu czy planu działania. Na każdej z nas coś innego robi wrażenie - oznajmiłam z pewną radością w głosie. Otóż, słysząc takie pytanie, pomyślałam, że może mieć na myśli wszystkiego dziewczyny tego świata, z wyjątkiem... mnie.
- A ty na przykład, co byś doceniła? - zapytał, kiedy odwrócił twarz w moją stronę.
- Ej, zgodziłam się tu przyjść, ale jeśli dalej będziesz rzucał takie, za przeproszeniem, łzawe teksty, to wracam do domu - powiedziałam bez cienia uniżoności.
Podniosłam delikatnie ramiona do góry i poprawiłam rękawiczki na dłoniach.
- Haniu - wyszeptał, nie zważając na moje słowa i pochylił głowę w moim kierunku. Zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie w tym momencie liczył na to, że wreszcie uda mu się zatopić swoje koralowe usta w moich pociągniętych truskawkowym błyszczykiem wargach, że w końcu będzie mógł objąć moje biodra swoimi rękoma, poczuć zapach moich słodkich perfum, spojrzeć głęboko w moje błękitne oczy. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić, bo inaczej wszystko skończy się tak, jak to sobie zaplanował Serb, czyli pocałunkiem. A jako, że nic konstruktywnego nie przychodziło mi do głowy, odnalazłam dla siebie jeden ratunek - moje łyżwy rozsunęły się, jedna w lewą, a druga w prawą stronę, co spowodowało, że wylądowałam na lodzie.
- Ale ze mnie gapa - obdarzyłam rozmówcę wymuszonym uśmiechem. Nie zwróciłam jednak uwagi innych osób obecnych w hali, bo przecież upadki na lodowisku to chleb powszedni.
- Daj rękę, pomogę ci wstać - zaproponował Alek, ale na jego twarzy malowała się jakby złość na to, że akurat w tym momencie dała o sobie znać moja nieumiejętność jazdy na łyżwach.
- Dziękuję - odpowiedziałam, łapiąc jednocześnie chłopaka za rękę. Włożyłam w ten uścisk tyle sił, ile tylko miałam w swoim wątłym ciele tak, aby i Alek wylądował na lodzie.
- Zrobiłaś to specjalnie - skarżył się, kiedy znalazł się obok mnie. Próbował udawać obrażonego, ale uśmiech mimowolnie cisnął mu się na usta.
- Chciałam tylko, żebyś wreszcie się uśmiechnął i zaczął zachowywać jak człowiek, bo jak na razie, to masz takie wahania humoru, jak kobieta w ciąży - powiedziałam.
- Przepraszam, ale przy tobie nie potrafię inaczej - odparł, ale widząc, że nie mam zamiaru tego słuchać i próbuję podnieść się z lodu i złapać równowagę, powstrzymał mnie - Powiedz mi, dlaczego ty mnie tak nie lubisz?
- A kto ci powiedział, że ja cię nie lubię?
- Nikt nie musiał mi nic mówić. Sam doskonale widzę - odparł smutnym głosem.
- W takim razie polecam wizytę u okulisty - powiedziałam nieco ironicznie.
- Hanka, o co ci tak naprawdę chodzi?
- Mnie? Zupełnie o nic.
- Doprawdy?! - niemal krzyknął - Bo ja odnoszę wrażenie, że bawisz się ze mną w kotka i myszkę i sprawia ci to sporą satysfakcję.
- Mylnie oceniasz sytuację.
- A jak mam ją do cholery oceniać? Jesteś wredna, zadufana w sobie, zadzierasz nosa i ciągle mnie krytykujesz - niemal jednym tchem wymienił wszystkie moje wady.
- Więc skoro jestem taka okropna, to dlaczego chcesz się ze mną w ogóle widywać? - odburknęłam.
- Jest kilka powodów.
- Na przykład?
- Po pierwsze: chcę się dowiedzieć, dlaczego tak się zachowujesz - nie dokończył, bo przerwałam mu.
- Więc jeśli ci powiem, to dasz mi święty spokój?
- Po drugie: intrygujesz mnie - ponownie zignorował moje słowa.
- Mmm... Robi się ciekawie.
- A po trzecie: bardzo mi się  podobasz i marzę o tym, żeby ściągnąć z ciebie tę maskę złośnicy, która w ogóle do ciebie nie pasuje.
- Dziękuję ci za miłe słowa, ale niestety, nic nie możesz poradzić na to, żeby mnie do siebie przekonać - powiedziałam otwarcie.
- Dlaczego?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Haniu, bardzo!
- Alek, patrzę na ciebie i myślę, że jesteś najcudowniejszym stworzeniem na świecie, że jesteś mądry, piękny, inteligentny, wysportowany, pełen humoru. I wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie jeden drobny szczegół.
- Jaki szczegół? - zapytał, chcąc naprawdę wiedzieć, co mam na myśli.
- Że... że jesteś Serbem.
Powiedziałam to i poczułam, jak wielki ciężar spadł mi z serca, a wraz z nim kilogram ciężkich, słonych łez, które jakby tylko czekały aż ujrzą światło dzienne.
Widziałam dezorientację w jego oczach, które wydawały się pytać: „A co złego jest w Serbach?”.
Dla przeciętnego człowieka pewnie nic, ale ja w tej kwestii nie byłam zwykłą osobą. Na samo echo słowa Serbia budziła się we mnie nienawiść, złość, żal, smutek, przygnębienie, niepokój i ta okropna bezradność.
Co ja takiego zrobiłam? Dlaczego Bóg najpierw zabrał mi ojca, a teraz pozwala, żebym zakochała się w jakimś beznadziejnym Serbie? Dlaczego mając 18 lat, muszę stawać przed takimi wyborami? Do jasnej Anielki, pierwszy raz w życiu pokochałam człowieka i od razu musiał to być ktoś z Bałkanów?!
- Alek... - wyszeptałam, próbując powstrzymać łzy.
- Proszę, nic nie mów - powiedział, po czym zamknął moje usta pocałunkiem - Marzyłem o tym, od kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy - Alek wyszeptał mi do ucha - Kocham cię - dodał po chwili, gdy ciężkim ruchem płuc nabrał powietrza - Teraz już nie pozwolę ci odejść, rozumiesz? Czy tego chcesz, czy nie? - oznajmił stanowczo, ale jednocześnie bardzo czule.
Nic nie odpowiedziałam. Spojrzałam w jego śliczne oczy i uśmiechnęłam się delikatnie. Po prostu chciałam tego.
Od tego czasu minęło już sporo długich dni, ale ja pamiętam tę chwilę, jakby miała miejsce dosłownie wczoraj.
Podniosłam powieki i spojrzałam na zegarek. Wiedziałam, że spędzamy w „Magicznym zakątku” bardzo dużo czasu i że należy nam się jakaś „Karta Stałego Klienta”, ale nie sądziłam, że czas ten liczy się w godzinach, a nie w minutach.
Uniosłam głowę, która do tej pory spoczywała na klatce piersiowej Szatyna. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, czym sprowokował mój uśmiech.
- Powinniśmy już iść - powiedziałam, podnosząc się z miejsca.
Po chwili znaleźliśmy się przy drzwiach wyjściowych z budynku. Jednak silny wiatr zatrzasnął je z hukiem, wpuszczając do środka kilka płatków śniegu, zimnego, mokrego i ciężkiego od deszczu. Odskoczyłam przestraszona w tył, puszczając drżącą rękę chłopaka. Kiedy tylko to zrobiłam, on otworzył swoje duże, smutne oczy i spojrzał na mnie tak ciepło, jak jeszcze nigdy dotąd. Jego wzrok wyrażał podziw, jakieś dziwne zauroczenie, dumę, zadowolenie, ulgę i niepewność. Po kilku sekundach, bez chwili wahania, rzucił się w moją stronę i z całej siły mnie objął. Byłam tym kompletnie zaskoczona, ale czułam, że w tamtym momencie nie powinnam o nic pytać. Odwzajemniłam więc niespodziewany gest chłopaka.
Domyśliłam się jedynie, że Serb chce mi coś... przekazać. Coś na kształt dobrych fluidów czy otuchy. Czułam jego miękki podbródek na swoim ramieniu i silne ręce, oplatające me ciało. Wokół mnie unosił się jego delikatny, jakby magnoliowy zapach. Ta nagła bliskość Alka była czymś tak niewiarygodnie prawdziwym, że chciałam, aby już nigdy więcej jej nie zabrakło. Dzięki niej czułam, że cały ciężar każdej ponurej myśli spada ze mnie niczym kamień - bardzo szybko i bezszelestnie.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, poczułam uderzenie chłodnego, rześkiego powietrza. Nabrałam owego powietrza do płuc, poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam przed siebie. Szatyn złapał moją dłoń, powodując tym, że poczułam przyjemne ciepło.
- Siedzieliśmy tu tak długo i nic nie zjedliśmy, a ja jestem taki głodny - zaczął rozmowę.
- W domu nie masz nic do jedzenia? - zapytałam z troską, kiedy przechodziliśmy przez park.
- Coś się pewnie znajdzie, ale wiesz, siedzenie przy garach to robota dla bab - odrzekł ze złośliwym uśmiechem.
- Bab? - powtórzyłam z dezaprobatą.
- Wy, kobiety, jesteście wręcz do tego stworzone - ciągnął, wyraźnie próbując się trochę ze mną podroczyć.
- Naprawdę uważasz, że kobiety powinny tylko gotować, szydełkować i usługiwać swojemu facetowi?
- Oczywiście, że nie - odparł pospiesznie - Kobiety mają także wiele innych obowiązków.
- Och, doprawdy? Na przykład jakich? - pytałam, przenikliwie mu się przyglądając.
- Na przykład takich jak mały cotygodniowy sabacik na Łysej Górze - zaproponował, powstrzymując śmiech.
- Za chwilę to ty będziesz łysy, bo pragnę ci przypomnieć, że z nas dwojga to właśnie ja jestem kobietą i mogę użyć swoich złych mocy - posłałam mu nieco złowrogie, udawane spojrzenie.
- Nie denerwuj się, kochanie - powiedział przymilnym tonem - Chciałem tylko powiedzieć, że gdybym to ja był kobietą, to...
- Jak na razie, to ja jestem kobietą - przerwałam mu - No może taką jeszcze dziecinną, ale mimo wszystko nie można temu zaprzeczyć.
Jego twarz wciąż zdobił promienny uśmiech.
- Chciałem powiedzieć - ciągnął wbrew moim ostrzeżeniom - Że gdybym ja był kobietą, to z pewnością nie wyglądałbym przy gotowaniu tak atrakcyjnie jak ty - powiedział zaczepnie, spoglądając śmiało na moje nogi.
- Skąd jesteś taki pewny, że wyglądam korzystnie, stercząc przy garach? - zapytałam, unosząc lewą brew do góry.
- Ktoś taki, jak ty, nawet umorusany sadzą z komina, wyglądałby prześlicznie - Alek z rosnącym rozbawieniem obserwował mnie, z trudem powstrzymując śmiech.
- Uznam to za komplement - odrzekłam, siląc się na lekki ton.
- No wiesz, od tego są faceci - odparł wesoło - Żeby doceniać kobiece piękno niezależnie od pory dnia i nocy.
- I to ich jedyna powinność, tak? - zapytałam.
- No co ty, mężczyzna poza docenianiem urody kobiet, musi jeszcze je olśniewać swoim własnym urokiem i blaskiem, a to katorżnicza praca, wierz mi - zapewnił z powagą - Oczywiście nie dla mnie, no bo ja, jak doskonale wiesz, jestem chodzącym wdziękiem, no ale inni faceci muszą się czasem naprawdę bardzo starać, aby zaimponować kobiecie.
- Niestety, Alek, tym, co mówisz, potwierdzasz tylko moją teorię o facetach - oznajmiłam z westchnieniem.
- A jaka to teoria? - spytał zaciekawiony.
- Że jesteście słodcy, ale, poza tym zupełnie beznadziejni i dysfunkcyjni - odparłam od niechcenia.
- Ja dysfunkcyjny? - oburzył się Alek. Miał taki wyraz twarzy, jakby za wszelką cenę chciał udowodnić mi, że się myli - Powiedz, jakie jest twoje życzenie, a ja je spełnię.
- Coś tak, jakby złota rybka? - zapytałam.
- Mniej więcej.
- Oj, Alek - westchnęłam - Nawet nie wiesz, jak ja bardzo chciałabym kiedyś poczuć się jak normalna dziewczyna. Spędzić piękne, rodzinne święta, iść do kina, zjeść największe ciastko w cukierni, ulepić bałwana i rozmawiać o niczym z moim chłopakiem, nawet jeśli to będzie tylko chwilowe i w dużej części udawane. I to wszystko za przyzwoleniem rodziców, którzy będę mnie wspierać i cieszyć się moim szczęściem - powiedziałam poważnym tonem, patrząc na Serba i wyczekując jego reakcji. Po krótkiej chwili przyglądania się sobie nawzajem, chłopak uśmiechnął się szeroko z aprobatą, więc i ja się rozpogodziła.
- Myślę, że będę mógł ci pomóc w realizacji, choć części tego marzenia - rzucił z uśmiechem. Po czym czule pocałował mnie w policzek - Jesteśmy i zawsze będziemy naprawdę udaną parą. Tylko wiesz, że jeśli jesteś  moją  dziewczyną, to takie stanowisko do czegoś zobowiązuje - dodał.
- To znaczy? - byłam wyraźnie zainteresowana tym, co chłopak ma na myśli.
- Po pierwsze: musisz być wpatrzona we mnie jak w obrazek. Po drugie: nie masz prawa nawet spojrzeć na innego faceta. Po trzecie: musisz się mnie bezwzględnie słuchać. I po czwarte: masz bywać na każdym moim meczu i mnie wspierać.
- Czyli tak, mam ci ciągle schlebiać, wykonywać wszystkie twoje rozkazy i chodzić za tobą krok w krok, dobrze zrozumiałam?
- Mniej więcej  - odparł, siląc się na poważny ton. Jednak już po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Wiesz co, w sumie, to ja nawet mogłabym przystać na te twoje  warunki i wymagania, ale tylko wtedy, jeśli ty zgodziłbyś się na moje.
- No słucham.
- Właściwie to mam tylko jeden warunek - oznajmiłam, siadając uroczyście na jednej z ławek - Masz mnie traktować jak księżniczkę - powiedziałam, podnosząc wysoko i dumnie głowę.
Alek spojrzał na mnie z uśmiechem, po czym padł na jedno kolano i ucałował moją dłoń.
- Dla ciebie wszystko, pani - odrzekł poważnym tonem.
- Liczę na śniadania do łóżka, kwiaty i dużo innych romantycznych niespodzianek.
- Ma się rozumieć  - odparł, nie odrywając ode mnie wzroku  - Tylko powiedz mi, do czego mam prawo jako twój książę?
- Co masz na myśli?
- No wiesz, jeśli o mnie chodzi, możesz robić ze mną wszystko, na co tylko masz ochotę.
Popatrzyłam na chłopaka zaskoczona. Teraz już wiedziałam, co miał na myśli.
- Naprawdę mógłbyś robić ze mną  w s z y s t k i e  te rzeczy, które robią pary, mimo iż znamy się tak krótko? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Haniu- zaczął, sprawiając wrażenie nieco rozbawionego moją niewinnością - W życiu czasem trzeba dać ponieś się chwili, pozwolić, żeby świat przestał się liczyć i żeby tylko ta jedna osoba mogła być dla nas ważną. To nic złego - wyszeptał.
Patrzyłam na niego w zamyśleniu, zastanawiając się, na ile jego teoria jest właściwa.
- Naprawdę tak uważasz? A gdzie zdrowy rozsądek? Gdzie miłość taka, no wiesz, codzienna, pokazująca, że zależy ci na tej drugiej połówce? - zapytałam.
- Ale kochanie, przecież jedno nie wyklucza drugiego - odparł z pełnym przekonaniem o słuszności swoich poglądów.
Spojrzałam na niego zdumiona.
- Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się z twojej strony takich słów - powiedziałam, nie wiedząc do końca, jak mam zareagować - Ale obiecaj mi, że nic na siłę - spojrzałam Szatynowi głęboko w oczy, jakby chcą upewnić się, że powie prawdę.
- Proszę cię, nie traktuj mnie jak jakiegoś niewyżytego seksualnie pedofila - roześmiał się w głos, ale widząc, że mnie wcale to nie bawi, dodał już zupełnie poważnie - Obiecuję.
Był dziwnym człowiekiem. Dziwnym i tajemniczym. Jego humor zmieniał się niemal tak często, jak pogoda nad Wisłą. Zastanawiałam się tylko, jak długo mogę jeszcze wytrzymać te jego huśtawki.