sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 1: Wspomnień czar.



Moje Księżniczki!
I oto jestem z drugą notką. Minął zaledwie tydzień, więc jak na mnie to bardzo szybko się wyrobiłam. Później będzie już znacznie gorzej z tą regularnością, ale póki co, nie myślmy o tym. :)
Odcinek nie jest najwyższych lotów - po pierwsze: troszkę taki dziwny typ narracji, bo teraźniejszość przeplata się z przeszłością, a po drugie: użyłam tu nieco mojej marnej wiedzy historycznej, którą w dodatku nieźle zmodyfikowałam i naciągnęłam. Ale myślę, że póki żaden historyk się o tym nie dowie, będę żyć. No i po trzecie: jestem przeziębiona, więc z gorączką mogę po prostu bredzić. ;)
Jeżeli mimo to przeczytacie ten rozdział, będę Wam bardzo wdzięczna!

"Istota wspomnień polega na tym, że nic nie przemija".
Elias Canetti 

Rozdział 1: Wspomnień czar.
Magiczny zakątek. Nazwa tego miejsca była bez wątpienia strzałem w dziesiątkę. Nie było tutaj niepotrzebnych bibelotów, które psułyby harmonię oraz wygląd całego wnętrza, natomiast znajdujące się w knajpce przedmioty miały do spełnienia pewne zadanie: oczarować przybyłych gości, których jednak nie było tu wielu. Ale ja przychodziłam tu od niepamiętnych czasów właśnie ze względu na owy spokój i ciszę.
Teraz też usiadłam przy okrągłym, drewnianym stole, na którym leżała kremowa serwetka zrobiona jakiś czas wcześniej na drutach. Przejechałam po niej opuszkami palców i stwierdziłam, że jest bardzo delikatna, uszyta z dokładnością i włożonym w to sercem. Mimo iż bywałam tu naprawdę często, to i tak za każdym razem z zaciekawieniem przyglądałam się pomieszczeniu. Płynąca w tle muzyka idealnie wkomponowała się w klimat tego miejsca, a zapachy pieczonego ciasta wymieszanego z grzanym winem bez zaproszenia wdzierały się w nozdrza każdego człowieka, doprowadzając go tym samym do nagłego napadu szczęścia. Wszystko wydawało się naprawdę niesamowite: siedziałam na drewnianym krześle, które z pozoru mogłoby wyglądać na niewygodne, a oczy błyszczały mi się z zadowolenia. W dużym, otwartym kominku trzaskał ogień, poustawiane na blatach małe świeczuszki oświetlały twarz obsługującego klientów pana Antoniego, a złote światełka na świątecznej choince powolutku migotały. Kawiarenka ta może i nie była zbyt dużych rozmiarów, ale na pewno posiadała atmosferę, której brakowało w wielu innych knajpkach. Urządzona została z gustem, a głównym materiałem wykończeniowym było ciemne drewno dodające wszystkiemu elegancji.
Upijając kolejny łyk gorącej czekolady, w której rozpuszczona była minimalna ilość cukru, odchyliłam lekko firankę i przez pryzmat szyby spojrzałam na świat otulony nocą. Mimo okropnej pogody, miasto tętniło życiem, w oknach pobliskich domów paliły się światła, a ulicą co chwila przejeżdżały samochody.
Przymknęłam oczy. Od kilku minut czekałam na Alka, ale on niestety miał tendencję do notorycznego spóźniania się. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, a może nawet i polubiłam to oczekiwanie w napięciu na jego przybycie. O dziwo, mimo upływu dni, owe emocje wcale nie malały. Wręcz przeciwnie, rosły. I choć miałam go na co dzień tylko dla siebie, w każdej chwili mogłam do niego zadzwonić czy na niego popatrzeć, to jednak każde spotkanie z Szatynem było inne od poprzedniego i wyjątkowe, dlatego tak niezwykle ekscytujące.
Po prostu go kochałam i wydawało mi się, że nic nie może tego zmienić, a przecież początki naszej znajomości nie były łatwe...
To było jedno z ostatnich wrześniowych popołudni. Pamiętam to, jakby wydarzyło się dosłownie wczoraj. Pogoda nie dopisywała. Z nieba spadały ogromne krople zimnego deszczu, które nie miały nic wspólnego z tak zwaną złotą polską jesienią. Aura na zewnątrz oddawała idealnie stan mojego bardzo zmęczonego już serca. Nie było właściwie dnia, żebym nie myślała o tym, co wydarzyło się osiem lat temu, a co wywróciło całe moje życie do góry nogami. Kiedy tylko zostawałam sama i w pobliżu nie było żadnej bratniej duszy, powracałam wyobraźnią do widoku mojego Taty, który malował się jak przez mgłę. Z bólem serca dochodziłam do wniosku, że z każdą godziną obraz ten staje się coraz bardziej niewyraźny, coraz bardziej mi obcy. Bałam się, że pewnego dnia obudzę się i nie będę wiedziała, jak on wyglądał. Tak, to było to, czego bałam się najbardziej. Zapomnienie.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że jedną z moich rozlicznych wad był zapewne pesymizm. Cecha, która przez ostatnie lata okazała się zgubna. Jednak mimo to, brak optymizmu nie był największą z moich niedoskonałości. Najgorszą okazało się zupełnie coś innego. Coś, czego zmora dopadła mnie dokładnie w dniu śmierci mojego Taty, a mianowicie... dziecinna niewinność. Niewinność dziesięcioletniej dziewczynki, wierzącej, że wszystko, co istnieje może się skończyć, z wyjątkiem... Mamy i Taty. Oni byli moją opoką, moją miłością i całym moim światem.
I nie, żeby w niewinności było coś złego - wręcz przeciwnie. Jednak gdybym tej cechy nie posiadała, nie łudziłabym się, że już na zawsze będę dzieckiem swoich Rodziców, którzy przetrwają nawet koniec świata.
Sama już nie wiedziałam, co było gorsze - te wszystkie wyidealizowane wyobrażenia czy bezlitosna prawda. W końcu straciłam Tatę. I niestety, pozbawiona byłam całego mojego dotychczasowego życia.
Ojciec wyjechał za granicę i już nigdy nie wrócił.
To był marzec 2004 roku. W Kosowie doszło do zamieszek na tle etnicznym, będących najkrwawszym incydentem na Bałkanach od czasu zakończenia wojny w Kosowie w 1999 roku. Ich bezpośrednią przyczyną było rozprzestrzenienie się pogłoski o utopieniu przez Serbów dwóch albańskich chłopców, co rozpoczęło falę ataków Albańczyków na miejsca zamieszkania mniejszości serbskiej w Kosowie. Zamieszki te wpisywały się równocześnie w szerszy kontekst wieloletniego sporu między obydwiema społecznościami o status polityczny Kosowa.
Wskutek serii ataków na serbskie enklawy zginęło około 31 osób bez podania narodowości.
To, co było najgorsze, to fakt, że wśród owych ofiar "bez podania narodowości" był właśnie on - mój Ojciec. Nie miał nic wspólnego z tym, co wydarzył się w Serbii, był po prostu w służbowej delegacji i zginął od strzału jakiegoś człowieka, najwyraźniej niespełna rozumu, bo przecież nikt normalny nie mógłby pomyśleć, że on - najspokojniejszy, najbardziej pogodny człowiek na świecie, mógłby mieć coś wspólnego z mordowaniem niewinnych ludzi. Był najprawdopodobniej jedyną osobą niepochodzącą z Bałkanów, która przypłaciła życiem ten niechlubny incydent w historii Europy.
Obrzydzenie ściskało moje serce na każde wspomnienie tych dni.
Rozpacz, żal, smutek, przygnębienie, nienawiść.
Wszystkie te uczucia towarzyszyły mi, kiedy budziłam się rano i kiedy zasypiałam w nocy.
W zasadzie nie przestawałam o tym myśleć. Były tylko takie chwile, gdy udawałam, że o tym zapomniałam. A były to momenty spędzone z Emilką - moją najlepszą i właściwie jedyną przyjaciółką, z którą znałyśmy się od niepamiętnych czasów. Ponoć już w żłobku zbierała mi kocyk.
Do dziś natomiast zabiera mi już niemal wszystko, a przeważnie prace domowe i oczywiście czas.
Tego dnia również byłyśmy umówione, ale Emilka się nie pojawiła. 
Wysłała mi jedynie wiadomość: 
Hania, przepraszam, ale nie mogę przyjść. Mam małą awarię, a jak wiesz jestem sama w domu – rodzice wyjechali na jakieś sympozjum. Mama kazała mi przed wyjazdem zrobić pranie, ale znasz moje zdolności: zepsułam pralkę i zalałam sąsiadów z dołu. Aż boję się zadzwonić do rodziców. Teraz czekam na jakiegoś fachowca. W ogóle, to rano stłukłam ulubiony wazon mamy. Po prostu super. Kobieta się załamie. Czy dzisiaj mamy przypadkiem piątek trzynastego, czy co? Raz jeszcze mocno przepraszam, ale sama rozumiesz, że w takiej sytuacji nie mogę przyjść. Mam jednak nadzieję, że Ty nie zrezygnujesz z zakupów. Całuski!
Przeczytałam sms-a od Emilki i bardzo jej współczułam, ale jednocześnie nieco mnie to wszystko rozbawiło, a może nawet i pocieszyło, że inni też mają problemy, czy to mniejsze, czy to większe, ale mają. Postanowiłam więc za radą przyjaciółki sama przejść się po sklepach, których nie odwiedzałam chyba ze sto lat.
Siedząc w swoim pokoju, dosłownie zapomniałam, jak wygląda wyprawa do galerii. Kiedyś myślałam, że to koszmar: tysiące ludzi, przechodzących obojętnie obok siebie, ekspedientki z tym sztucznym, wymuszonym uśmiechem i strach, że kiedy będziesz przechodzić przez bramkę, to zapika dzwonek, ochroniarze cię przeszukają, a ty oblejesz się czerwonym rumieńcem. Ale życie uczy pokory. Teraz to wszystko było dla mnie zupełnie inne – wyjątkowe. Cieszyłam się, że Emilka namówiła mnie na te zakupy, nawet jeśli jej teraz tutaj nie ma. A może to i dobrze? Kochałam Emilkę jak siostrę, której zresztą nigdy nie miałam, ale to jej gadanie o wszystkim i o niczym zarazem, troszkę mnie drażniło, a przede wszystkim nie pozwalało w pełni docenić tego, co mnie otacza. Byłam bowiem niepoprawną romantyczką, która na widok pary trzymającej się za ręce potrafiła się rozpłakać. Trochę z podziwu, a trochę z zazdrości. Była to jednak zazdrość w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nigdy bowiem nie byłam zakochana, nigdy z nikim nie chodziłam, a miałam już 18 lat, choć może dopiero 18 lat...
Na wielkim zegarze w centrum handlowym wybiła właśnie godzina 17:00. Szczęśliwa, choć zmęczona opuściłam galerię, niosąc w ręce trzy duże torby z zakupami. Kiedy wyszłam ze sklepu, poczułam nagłe uderzenie chłodnego powietrza. Był to dwudziesty siódmy dzień września, a pogoda wcale nie dopisywała. Uwielbiałam jesień, miałam wówczas wrażenie, że świat nabiera pięknych złocistych kolorów. Bardzo lubiłam chodzić po parku albo po wybrukowanych uliczkach osiedli o zachodzie słońca i wsłuchiwać się w szum liści. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz, wówczas który padał. Szłam bardzo wolno, trzymając mocno w ręcę siatki z zakupami. Uruchomiłam telefon, włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę. Uwielbiałam te momenty, czułam się wtedy wolna od wszelkich zmartwień i przede wszystkim szczęśliwa. Nic nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi - tak myślałam. Ale tego dnia okazało się inaczej...
Szłam swobodnym krokiem, słuchając muzyki. Głowę uniosłam wysoko, by poczuć podmuch wiatru, który rozwiewał do tyłu moje długie włosy.
Nagle upadłam na ziemię. Poczułam, jak wpadam w wielką kałużę, a z toreb wylatują dopiero, co kupione ubrania. Nie dość, że ktoś śmiał się zakłócić moją chwilę spokoju, to jeszcze zniszczył moje ciuchy. Chciałam jak najszybciej podnieść się i pozbierać zabrudzone błotem ubrania i należycie skrytykować człowieka, który nierozważnie wpadł na mnie, powodując, że całe miłe popołudnie diabli wzięli. Już zamierzałam wrzasnąć coś w stylu: Jak chodzisz? Patrz, zniszczyłeś nowe ubrania, które właśnie przed chwilą kupiłam!, ale z moich ust wydobył się mimowolnie zupełnie inny dźwięk.
Krzyknęłam przeraźliwie głośno tak, że przechodzący obok ludzie patrzyli na mnie, jak na skończoną wariatkę. Chciałam przestać, ale szczerze - nie mogłam. Zrozumiałam bowiem, że zniszczone ubrania i pieniądze wyrzucone w błoto - w sensie przenośnym, ale i dosłownym - to mój najmniejszy problem. Spojrzałam ze strachem na moją obolałą kostkę. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i obrzydzenie. Moja lewa stopa wyglądała, jakby ktoś ją przekręcił o 90 stopni w prawo - była wykrzywiona i poturbowana. Pomyślałam, że zemdleję przerażona takim widokiem. Po policzkach spływały mi słone krople łez, które za nic miały honor i godność. Ryczałam, siedząc na środku chodnika, umazana w błocie i mokra od deszczu.
Ale bolało. Po protu mnie bolało, więc co miałam zrobić? Zwłaszcza, że stojący nade mną chłopak gapił się, jak - za przeproszeniem - sroka w gnat i w ogóle nie reagował. Dopiero po chwili przyszło mi do głowy, że musi być bardziej zdezorientowany ode mnie. Nie zmienia to jednak faktu, że brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony wzbudził we mnie niechęć do niego, bo nie dość, że mnie potrącił, to jeszcze nie starał się mi pomóc.
Minęło dobrych kilka minut, zanim wysoki Szatyn wykrztusił z siebie marne „sorry”.
Wobec bólu, jaki wtedy odczuwałam, było to naprawdę bardzo niewiele...
Na chwilę podniosłam powieki. Spojrzałam na zegarek. Alek spóźniał się już prawie pół godziny. I gdybym go nie znała, zaczęłabym się pewnie martwić, ale wiedziałam, że punktualność nie była jego najmocniejszą stroną, dlatego ponownie przymknęłam oczy i powróciłam myślami do wspomnień.
Pogoda w październiku tego roku zmieniała się niczym w kalejdoskopie. Po ulewie, silnym wietrze i zimnie, tego dnia słońce świeciło nad horyzontem w całej swej okazałości. Niebo było zupełnie bezchmurne, nigdzie nawet drobnej, małej smugi. Delikatny błękitny kolor nieboskłonu wyglądał jak lazurowy odcień niekończącego się morza. Na ulicach nie było wielu ludzi. Zza bram wyglądały na ulicę gałęzie drzew, na których mnóstwo było brązowych, zielonych  żółtych i czerwonych liści. Niektórzy kochali takie właśnie dni, inni nienawidzili. Ja należałam do grona tych pierwszych, dlatego od samego rana w szkole marzyłam tylko, żeby zajęcia jak najszybciej się skończył i żebym mogła wyjść na zewnątrz, choć przecież naprawdę lubiłam się uczyć - poznawać nowe miejsca na mapie świata, których w rzeczywistości pewnie nigdy nie odwiedzę; zagłębiać się nad lekturą i jej bohaterami, którzy pokazywali mi, jak należy żyć i zachowywać się w trudnych sytuacjach; analizować prawa fizyki, bo to przecież takie ciekawe, jak to się dzieje, że samoloty mogą latać, a ludzie wydawać dźwięki. To było dla mnie wyjątkowe, czasem poznawanie tego, co odległe, powoduje, że zapominamy o tym, co znajduje się tuż obok nas.
Kiedy więc tylko zadzwonił dzwonek po ostatniej lekcji, ruszyłam raźnym krokiem w stronę wyjścia. Lubiłam swoją szkołę - była taka inna niż wszystkie, może nawet lepsza niż wszystkie? Tego dnia musiałam jednak sama podziwiać uroki szkolne, niedostępne i niezauważalne dla innych. Emilka bowiem nie przyszła do szkoły. Nie miałam poza nią wielu przyjaciół. Trochę mi to ciążyło, ale w sumie, to nie potrzebowałam gromadki towarzyszy, aby się dobrze bawić. Zmieniłam więc buty w szatni, czego i tak większość moich koleżanek i kolegów nie robiła - w liceum uważano to za ośmieszające. Dla osób, takich jak ja, było to nawet wygodne - nie musiałam przepychać się przez tłum ludzi w wąskich korytarzach. Następnie delikatnie nacisnęłam na klamkę i wyszłam przed szkołę. Zadowolona ruszyła w stronę przystanku, aby móc dojechać do domu. Wciąż jednak utykałam na nogę, którą zwichnęłam podczas tego nieszczęśliwego incydentu kilka dni wcześniej. Choć na pierwszy rzut oka wyglądało to bardzo źle, okazało się być jedynie lekkim urazem.
Pamiętam, jak dziś, jak bardzo wielkie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam opartego od zewnętrznej strony bramy wysokiego chłopaka. Miał na sobie czarne trampki, szarą bluzę z kapturem i jeansowe spodnie - dokładnie to pamiętam. Kiedy usłyszał, jak duża grupa ludzi wybiega ze szkoły i hałasuje chyba bardziej niż pięciolatki w przedszkolu, odwrócił się gwałtownym ruchem.
Wtedy, wieczorem, nie mogłam dostrzec jego wyrazu twarzy. Było zbyt ciemno, a ulice były niewystarczająco oświetlone. Ale wówczas przed szkołą zobaczyłam twarz... niezwykłą.
Pogodną, ciepłą, uśmiechniętą, zadowoloną, sympatyczną.
Po prostu ładną.
Tak, to było moje pierwsze spostrzeżenie, które jednak szybko ulotniło się z mojej głowy. Bowiem duże oczy bliżej nieokreślonego koloru, koralowe usta, ciemne pokręcone włosy i cała reszta tego oto chłopaka jakoś zadziwiająco mnie do siebie zraziły. Dziś śmieję się z tego, ale wówczas - jak słowo daję - pomyślałam, że ten człowiek oznacza dla mnie całą litanię kłopotów. Miał w sobie coś, co mnie od niego odpychało, choć przecież kompletnie nic jeszcze o nim wtedy nie wiedziałam.
Chciałam go więc zignorować, przejść obok i nie wykrzyczeć mu prosto w twarz, że jest tchórzem i gburem, który nie potrafi się zachować, bo, jakby na to nie spojrzeć, nie udzielił mi pomocy, kiedy tego potrzebowałam, kiedy nie mogłam zebrać się z chodnika z powodu bolącej nogi.
Poprawiłam torbę na ramieniu, odgarnęłam włosy do tyłu, ruszyłam przed siebie, niepewnie mijając otwartą, metalową bramę, która oddzielała szkolny deptak od chodnika.
Jak się okazało asertywność nie jest moją mocną stroną. Nie mogłam przejść obok niego obojętnie, bo poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Zatrzymałam się. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Serce waliło mi bardzo mocno. Obróciłam się delikatnie na pięcie i bardzo po woli uniosłam głowę do góry.
- Cześć – usłyszałam delikatny głos chłopaka, który najwyraźniej nie był Polakiem, bo wypowiadając zwykłe „cześć”, niemal połamał sobie język, a następnie zaczął mówić po angielsku  – Pamiętasz mnie jeszcze? - zapytał nieśmiało.
No jasne! - pomyślała – Jak mogłabym zapomnieć człowieka, przez którego do dzisiaj chodzę, jak ta ostatnia łamaga, kulejąc na lewą nogę.
- Taaak, kojarzę... - odpowiedziałam łamiącym się głosem. Nie mogłam, przecież wykrzyczeć tego, co sobie pomyślała, bo przy całej nieprzychylności, jaką żywiłam do mojego rozmówcy, nie wypadało być aż tak niegrzeczną - Niestety - wyszeptałam, nie potrafiąc ugryźć się w język.
- Widzę, że nie jestem tu mile widziany - odpowiedział z wyczuwalnym rozczarowaniem.
- Przepraszam, że nie tryskam humorem na twój widok, ale jakoś nie wiążę z tobą miłych wspomnień - odpowiedziałam, pozwalając, aby część mojej uszczypliwości dotknęła Szatyna.
- Rozumiem - wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się mimo wszystko być dla mnie miłym - Ale pomyślałem, że może ci się to przydać - w  tym właśnie momencie nieznajomy włożył rękę do niewielkiej granatowej torby z napisem SKRA, którą miał na ramieniu i wyciągnął z niej fioletowy notatnik, którego tak wytrwale szukałam przez ostatnie dni, tracąc nadzieję na ostateczny sukces, tj. odnalezienie pamiętnika. W jednej chwili bardzo się ucieszyłam, bowiem zapisywałam w nim wszystkie swoje przemyślenia, refleksje, myśli, problemy itd., a nade wszystko miałam w nim kilka starych fotografii Ojca. Jednocześnie jednak pomyślałam sobie: Przeczytał to, na pewno to przeczytał. Moje największe sekrety, o których nie ma pojęcia nawet Mamy czy Emilka.
- To należy chyba do ciebie... - powiedział i wyciągnął rękę w moją stronę, żeby pokazać mi pamiętnik.
- Tak, to jest moje. Pamiętnik... - odparłam, zadając sobie w myśli pytanie, skąd on go ma.
- I uprzedzając twoje następne pytanie - zaczął, jakby usłyszał to, co sobie pomyślałam – Ten notatnik wypadł ci, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy i kiedy... No wiesz, poturbowałem twoją kostkę - tu zatrzymał się na chwilę, jakby zniesmaczony tym wspomnieniem - Podniosłem go z ulicy, gdy już pokuśtykałaś w stronę domu i nawet cię wołałem, ale mnie nie słyszałaś. W sumie, to może jednak dobrze się stało... - relacjonował.
- Dobrze? - byłam nieco zdziwiona – Ale skąd wiedziałeś, gdzie mnie w ogóle szukać?
- Dane osobowe były na pierwszej stronie w notatniku: imię, nazwisko, adres, data urodzenia, wiek, numer telefonu i adres szkoły - wymieniał - Ale nie martw się, nie przeczytałem twoich wpisów, nie znam przecież języka polskiego, a poza tym istnieje coś takiego jak prawo do prywatności – wyjaśnił, a po chwili dodał - Powinienem cię chyba przeprosić... – wyraźnie bowiem odczuwał wyrzuty sumienia, że to właśnie on stał się sprawcą mojego wypadku.
- Nic się nie stało - powiedziałam i nerwowo spojrzałam na zegarek. Zrobiłam to celowo. Chciałam się go w jakiś sposób pozbyć. Drażnił mnie ten jego uśmiech. Zachowywał się, jakby całe życie było jednym wielkim szczęściem, do którego należy się wiecznie uśmiechać. Nie miałam na to ochoty.
On jednak wyczuł moje intencje, więc szybko zapytał:
- Śpieszysz się? No tak, dzisiaj piątek, pewnie masz jakieś plany... – jego słowa brzmiały tak, jakby chciał mnie przekonać, że nawet, jeśli coś planuję, to powinnam to odwołać, ponieważ on chce spędzić to popołudnie właśnie w moim towarzystwie. Nie dawał więc za wygraną – Ale może jednak gdzieś wybralibyśmy się razem? Co powiedziałabyś na kino?
- Ja bardzo bym chciała, ale dziś naprawdę nie mogę ... – wykrztusiłam z siebie drobne kłamstwo, naprawdę nie mając ochoty na zacieśnianie naszej znajomości.
- Tak, rozumiem... – odpowiedział Szatyn, który najwyraźniej poczuł się bardzo rozczarowany. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać, więc dodał tylko – W sumie, ja też muszę już iść. To do zobaczenia... – i zwyczajnie odszedł.
Miałam wrażenie, że się obraził i poczułam z tego powodu dziką satysfakcję. Nie wiedziałam, dlaczego, ale po raz pierwszy w życiu sprawiło mi przyjemność urażenie drugiego człowieka. Człowieka, który najwyraźniej pchał się z butami w moje życie, czego ja sobie nie życzyłam.
Dzisiaj jestem mu wdzięczna za to, że był tak wytrwały, by przełamać niechęć, jaką pałałam do niego. Choć była ona dla mnie niezrozumiała, bo przecież jedynie intuicja odciągała mnie od tajemniczego wówczas chłopaka.
Jestem mu też wdzięczna również za to, że ograniczył wtedy nieco moje prawo do ochrony danych osobowych i spisał mój numer telefonu oraz adres.
Wspomnień czar - pomyślałam, kiedy ujrzałam wreszcie Alka, wchodzącego do „Magicznego zakątka”.

10 komentarzy:

  1. podoba mi się ten pomysł ze wspomnieniami :)
    ta historia z ojcem... nawet nie chce sobie wyobrażać co czuje.
    do następnego ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo fajnie, że przeplatasz wspomnienia z rzeczywistością. ; ) czekam na następny. ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. I właśnie to uwielbiam w Twoich opowiadaniach! Wspaniałe opisy, dzięki którym mogę wyobrazić sobie to co napisałaś. Tak jak myślałam, pierwszy rozdział nie jest taki przesłodzony jak prolog, ale fantastyczny! Takie retrospekcję są bardzo ciekawe, a i możemy się dowiedzieć wielu rzeczy. Tylko mam taką jedną myśl, a mianowicie czytając historię o tym jak Hania zgubiła pamiętnik, po czym Alek przyniósł jej go pod szkołę - przechodziłam małe "deja vu", bo taka sama sytuacja wydarzyła się w Twoim opowiadaniu, którym byłam fanką. Nie wiem czy to zwykły przypadek, czy może kontynuacja tamtej historii?

    Pozdrawiam, Raffi! :)
    Ps. Dziękuję za informację na Ciachach, teraz zapisuje sobie adres twojego bloga w "ulubionych" i będę zaglądać tu co jakiś czas, więc na kolejne rozdziały na pewno się natknę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, już ogarnęłam! Zazwyczaj nie czytam takich "wstępów" przed odcinkami, więc dopiero teraz nadrobiłam zaległości jak pisałaś o tym, że będzie to opowiadanie "staro-nowe"! W takim razie czekam z jeszcze większym zniecierpliwieniem. :)

      Usuń
  4. uwielbiam to Twoje opowiadanie, choć to dopiero początek i oczywiście czekam na więcej! ;)) podoba mi się twój styl pisania ;)

    pozdrawiam i zapraszam również do siebie, tam też opowiadanie z Alkiem w roli głównej ;) brzoskwiniowamorela.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Tylko Ty potrafisz opisać wszystko tak bardzo dokładnie, że czuję się jakbym sama to wszystko widziała i czuła.
    Wspomnienia są magiczne, bo przy okazji sama wspominam tamte opowiadanie, co jest świetnym uczuciem. Historia taty Hani, ciężko powstrzymać łzy.
    Do następnego! :) /abstrakcyjni.blogspotk.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się sposób, w jaki piszesz. Fajnie łączysz teraźniejszość z przeszłością, czyta się łatwo i przyjemnie :) Bardzo dobrze, że podałaś link na Ciachach, inaczej pewnie bym tu nie trafiła, a to by była wielka szkoda :)
    Informujesz? Jeśli tak, to poproszę: 45610237
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie: jestes-moja-obsesja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo miło mi się czyta tego bloga :) http://my-dream-my-fucking-life.blogspot.com/ <-- bedziesz mnie tutaj informowała o nowościach? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy następna cześć ?? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie kończę pisać kolejny rozdział. Postaram się go dzisiaj dodać, a najpóźniej jutro.
      To miłe, że Ktoś czeka na tę moją "radosną twórczość". Dziękuję! :)

      Usuń